Co? Ja nie połknę?
Ups... Ale się narobiło.
Cofnijmy się rok wstecz. Krynica-Zdrój i Festiwal Biegowy. W sobotę przebiegaliśmy razem Życiową Dziesiątkę. Trasa naprawdę super i faktycznie do łamania życiówki. W niedzielę każdy z nas podejmował własne wyzwanie - mąż Koral Maraton, a ja Konspol Półmaraton.
Większość znajomych przestrzegała, że jest to maraton ciężki, z wymagającymi podbiegami i ostrymi zabiegami. Półmaraton w początkowej i końcowej części trasy pokrywał się z maratonem.
Przygotowania do niedzieli? Zenek zrobił swoje (wiedział że da radę) , a że był to mój pierwszy półmaraton po przerwie ok. 6 lat, to odstawiłam stres jak się patrzy przekonana, że przecież NIE DAM RADY!
Pogoda do biegania była super, choć dla mnie jako zwierzątka ciepłolubnego, na starcie zdecydowanie mogłoby być ciepłej. Start wspólny i meta wspólna. Wcześniej patrząc na profil trasy z lekka dołowały mnie podbiegi, na które teraz czekałam, czekałam... W sumie trasa bardzo przyjemna, w większości w sąsiedztwie lasów. Do czasu. Gdy kilka
kilometrów przed metą zobaczyłam przed sobą znak C-18 "nakaz używania łańcuchów przeciw-poślizgowych", a za nim drogę wijącą się ostro pod górę, poleciały słowa lekko niecenzuralne. Ale trudno. Jakoś doczłapałam pod górę i patrząc na zegarek miałam wątpliwości, czy zmieszczę się w limicie. Bonusem za to okazał się powrót na Krynicki deptak. Ostra serpentyna w dół. No i rozwinęłam skrzydła (prawie dosłownie) niemal jak Kenijczyk, z przewijającym się pytaniem "czy moje nogi nadążą za mną"? Nic to, że przed samym deptakiem skutecznie zatrzymały mnie skurcze i kilka minut straciłam. Udało się!
Do domu wracaliśmy szczęśliwi - plany startowe wykonane!
W tym roku było trochę inaczej. Plany były inne, ale że moje zdrówko powiedziało "daj se siana z bieganiem" (chwilowo) to startował tylko Zenek.
W sobotę o 3°° miał miejsce start Biegu 7 Dolin na dystansie 100 km. Co prawda w czerwcu zrobił już 100 km po górach, ale biorąc pod uwagę przewyższenia (+4500,-4500) i ostatnio brak wybiegania z powodu problemów zdrowotnych własnych i moich, namawiałam go na zmianę dystansu na 64 km. Do ostatniej chwili i ... nie dał się przekonać.
Kilka, czy nawet kilkanaście godzin przed startem to cały rytuał i stres. Jednak już na deptaku stwierdziłam, że z męża całe emocje opadły i sprawiał wrażenie, że jest mu wszystko jedno. To coś nowego!
Trasa ciężka, wymagające długie podbiegi i ostre zbiegi i komentarze przed podbiegami typu "no to sobie poświercowaliśmy". 😉
Śledząc przez internet postępy męża na trasie wiedziałam, że da radę, choć mocno mnie stresowało gdy stwierdziłam, że na każdym przepaku traci godzinę! Na ostatnim punkcie kontrolnym czas pozwalał mu się zmieścić w limicie, ale ten ostatni odcinek ... po prostu pofrunął - na dwunastu kilometrach nadrobił prawie 30 minut! I szczerze mówiąc, widziałam już męża na mecie bardziej zmęczonego. GRATULACJE!
Ale po sobocie następuje niedziela, jak zawsze. Tym razem Konspol Półmaraton. Ponieważ Zenek miał już w nogach 100 km., więc sceptycznie podchodziłam do niedzielnej połówki. Ale tym razem również nie zawiódł. Później stwierdził, że czuje na tyle sił, że mógł pobiec maraton! Brawo Ty! 👏
Jakieś refleksje? Obiecałam sobie, że w przyszłym roku 34 km. na Biegu 7 Dolin musi być moje, a Zenek stwierdził, że chyba będzie musiał poprawić wynik na 100 km.
No i co? Bo ja nie połknę?!
Brak komentarzy: