Głupie pytania
Płacić za to, żeby sobie pobiegać? Na ile kilometrów ten maraton? Na jaki czas biegniesz? Który byłeś? Po co jechać na zawody, skoro i tak ich nie wygrasz?
Pytań typu "po co ci to?", "płacić za męczenie się?" jest wiele i każde z nich jest wkurzające. Ale spokojnie. Tego rodzaju pytania zadają ludzie zupełnie niezwiązani ze środowiskiem biegaczy, lub dopiero wiążący się z nimi.
Pytań typu "po co ci to?", "płacić za męczenie się?" jest wiele i każde z nich jest wkurzające. Ale spokojnie. Tego rodzaju pytania zadają ludzie zupełnie niezwiązani ze środowiskiem biegaczy, lub dopiero wiążący się z nimi.
Wiadomo, że za zawody płacimy. W zależności od rangi zawodów, sponsorów, długości trasy, usytuowania trasy (np. zamknięcie ulic dla ruchu), pakietów startowych, zaangażowanie różnych służb (czasem wniesienia opłaty) itp. itd. płacimy za możliwość startu od 20 do nawet ponad 300 złotych. Czy to dużo? Zależy, jak na to patrzeć. Z pewnością nie jest to mało dla portfela biegacza, szczególnie jeśli startuje 20-30 razy w roku, doliczy do tego koszty dojazdu i często noclegu. A ze strony organizatora? Trzeba brać pod uwagę koszty i możliwości organizacyjne trasy i całego zaplecza. Często różnego rodzaju pozwolenia, obsługę (np. medyczną), napoje na trasie i mecie, posiłek po biegu, najczęściej medal, obsługę pomiaru czasu, mile widziane pakiety, upominki itp.
Oczywiście znajdą się jeszcze biegi bez opłat, ale są to tzw. rodzynki i najczęściej o przysłowiową pietruszkę. Fakt, nie zawsze. Są również takie biegi jak np. grudniowy bieg w Strzelcach Opolskich im. E. Ferta - bez startowego, za to z bogatym pakietem i nagrodami. Ale są to naprawdę wyjątki. Tak naprawdę wszystko zależy od możliwości organizatora i sponsorów. I co tu się czarować - najlepiej, jeśli w bieg są zaangażowane władze gminy np. biegający burmistrz.
Startujący biegacz to takie stworzenie, które nie tylko jest w stanie zapłacić za możliwość pobiegania, ale gdy inni np.niedzielę spędzają rodzinnie, on wstaje skoro świt, jedzie na zawody i wraca późnym popołudniem lub wieczorem. To oczywiście optymistyczna wersja, gdyż start w zawodach czasem wiąże się z kilkudniowym wyjazdem. Najlepiej zatem dla zdrowia rodzinnego, jeśli pasja biegania jest podzielana przez współmałżonka i być może resztę rodziny, a wyjazdy biegowe połączone np. ze zwiedzaniem. Czasami spotyka się biegające małżeństwa - nikt tak nie zrozumie biegacza, jak biegająca żona.
"Na ile kilometrów ten maraton?" Cóż, przykro to mówić, ale zdarzają się takie pytania. Ba... na szczęście rzadko, ale zdarzają się sytuacje, gdy ktoś zaczyna wyliczać, że przebiegł np. 6 maratonów w tym roku: 2 na 10 km., 3 po 5 km., a w zeszłym miesiącu 15 km. było! Tak, tak... Dla tych, którzy ciągle jeszcze tak to widzą - dystans królewski, czyli maraton to 42 km. 195 m.! I tyle!
Z pewnością znacie pytanie typu "na jaki czas biegasz?" lub "na ile lecisz?" Reakcji i odpowiedzi może być tyle, ilu biegaczy. Zależy co się dla kogo liczy: pokonywanie własnych słabości, rywalizacja z innymi, walka o podium, o życiówkę, czy zwykła przyjemność z udziału w zawodach. Jeden z kolegów, często obstawiający podium, zapytany o czas jaki zrobił, odpowiada że nie wie, zobaczy na wynikach. On po prostu biega na zawodach bez stopera i zegarka.
Czasem zdarza mi się słyszeć przed startem pytanie "na ile lecisz?" i odpowiedź "na 42 km. i 195 m." ( w przypadku maratonu). I to mi się podoba. :)
Pytanie "który byłeś?" pada: w stosunku do osoby często obstawiającej podium, lub z ust kogoś niezwiązanego ze środowiskiem biegaczy - jakoś w dalszym ciągu, pomimo znacznego w ostatnich latach wzrostu popularności biegania wielu w dalszym ciągu nie rozumie, że gdy np. w maratonie startuje 10 000 biegaczy, to tylko jeden będzie pierwszy i tylko jeden ostatni (często kończący przy aplauzie innych biegaczy, którzy coraz częściej rozumieją, jak wiele wysiłku włożył w ukończenie biegu).
Ważniejszy od zajętego miejsca jest nasz postęp np. w porównaniu do czasu z poprzedniego biegu na tej samej trasie, lub w stosunku do pozycji kolegów.
Podobnie sprawa ma się z pytaniem "po co jedziesz na zawody, skoro i tak nie wygrasz?". Wygrywanie jest domeną biegowej elity. Dla biegacza amatora liczą się jego osiągi, sam udział w zawodach, spotkanie "bratnich biegowych dusz", atmosfera zawodów i cała oprawa i to nieuchwytne "coś", co wyzwala wysoki poziom adrenaliny. Nie ma znaczenia, który będziesz. Jeśli wystartujesz i ukończysz np. maraton - jesteś zwycięzcą. I nawet jeśli będziesz gdzieś pod koniec stawki - jesteś wielki. A zadający głupie pytania powinien się zastanowić, który z maratończyków włożył w ukończenie biegu więcej wysiłku: zwycięzca z czasem np. 2:20, czy ostatni na mecie, z czasem bliskim 6 godzin? Zapewniam, że nikt z elity maratońskiej nie chciałby biegać sześciu godzin!
Jeśli więc będziesz słyszeć podobne głupie pytania - rób swoje. Inni niech się z nimi męczą, jeśli lubią. Ty się po prostu spełniaj. Tego nikt ci nie odbierze, a wielu może pozazdrościć.
Brak komentarzy: