Header Ads

Header Ads

taka refleksja biegowa

Co to się narobiło w kalendarzach biegowych 😖.
Gdy zaczynałam swoją pierwszą w życiu przygodę z bieganiem, a było to gruuuube naście lat temu, kalendarz biegowy występował jedynie w dwóch wersjach (obie papierowe), i nie należały one do tych wypasionych.

Co w nich można było znaleźć?  Krótki wyciąg regulaminu PZLA, uchwały PSB, wykaz maratonów rozgrywanych w Polsce (a można je było dosłownie policzyć na palcach), kalendarz z informacjami o biegach (nazwa biegu, organizator, adres, nr tel.,  ewentualnie mail i strona internetowa i ... rekordy trasy), najlepsze w historii polskie wyniki w maratonie, półmaratonie i na 10 km... i chyba to wszystko. Tyle z najważniejszych, interesujących biegacza informacji. Przynajmniej ja więcej nie pamiętam.
Kalendarz PSB można było dostać bezpłatnie - wystarczyło wysłać zaadresowaną kopertę zwrotną. I oczywiście.... biegi górskie i najważniejsze zagraniczne maratony miały swoje osobne "działki". Ultra? W kalendarzu były chyba dwa - Supermaraton Calisia i Sudecka Setka.
Czy to mało? Zależy jak na to spojrzeć. 
Na początku obecnego stulecia bieganie nie było popularne. Gdy wychodziłam z domu na trening w stroju biegowym (jakże innym od obecnych "wypasionych" koszulek, spodenek, czy nawet spódniczek biegowych), wszyscy wokół pukali się w czoło, a widok ich głupich, zaskoczonych min - bezcenny.

Dostępność komputerów i internetu była powiedzmy sobie szczerze - średnia. Najważniejsze informacje, czyli data, dystans i kontakt do orga były. Cóż więcej było potrzeba do szczęścia? Zawsze można było się dodzwonić i dopytać o wszelkie interesujące nas kwestie.
A jak jest dzisiaj? Praktycznie każdy "nosi internet" przy sobie. Większość dzisiejszych biegaczy pewnie nawet nie wie, co to jest PSB (guru stanowią portale typu maratonypolskie.pl), że nie wspomnę o trzymaniu w ręku wydanego przez stowarzyszenie kalendarza.. Sama zresztą od lat nie widziałam takiego w wydaniu papierowym.
Na internecie namnożyło się portali biegowych, w większości z własnymi kalendarzami, forum, relacjami i całą masą ciekawych artykułów i innych dodatków okołobiegowych. Czy coś w tym dziwnego? Internet podąża za trendami, a czasami wręcz je kreuje.
Dziś bieganie jest niezwykle popularne, a wręcz stało się modą. Trudno wyjść gdziekolwiek, o jakiejkolwiek porze, by nie spotkać na swojej drodze jakiegoś biegacza w trakcie treningu. 
Wokół tej dyscypliny rozrósł się cały przemysł, który prześciga się w wymyślaniu nowych fasonów, trendów, w ubieraniu zawodników od butów, przez skarpetki, majtki itd., aż po sam czubek różnych daszków i czapeczek. Podobnie ma się z zabawkami biegowymi. Coraz nowsze zegarki, czołówki, paski, opaski, plecaki, bidony, odżywki, aplikacje, słuchawki itd. itp. Bieganie stało się doprawdy intratnym interesem - bo przecież każdy chce być na topie i mieć najnowszą zabawkę.
Spora część organizatorów zawodów biegowych poszła w komercję - namnożyło się ostatnio modnych "festiwali biegowych", w których mam wrażenie, najwięcej chodzi nie o sport, tylko o zarabianie na nowej modzie. W którą stronę nie spojrzysz - festiwal biegowy tu, festiwal biegowy tam. I bez znaczenia, czy trwa tydzień i jest prawdziwą ucztą biegową (praktycznie każdy dystans, dla każdego, o każdej porze i w każdym terenie), czy jest zestawieniem np. trzech biegów na zapadłej wsi, gdzie dojedziesz jedynie własnym transportem.
Podobnie sprawa wygląda np. z Runmageddonem i tp. Wystarczy zrobić "bieg" na 5 km z człą masą różnych sztucznych przeszkód na trasie, na której prawdziwego biegu będzie może z 300 metrów, dać koszulkę, odpowiednio zareklamować bieg i już można odpowiednio kasować, by dumny delikwent mógł się lansować w koszulce i szczycić pokonaniem "najtrudniejszego biegu". :Biegu", bo niewiele ma on wspólnego z prawdziwym bieganiem - w mojej ocenie to jedynie zabawa w tor przeszkód.
Ech...  organizowanie biegów również w dzisiejszych czasach przerodziło się w przemysł.
A co ze starymi biegami z tradycją? Mam wrażenie, że przechodzą kryzys konkurencji. Czy pomogą im powstałe stosunkowo niedawno "korony"? Nie wiem. Szkoda jedynie, że do tych "koron" zalicza się tak niewiele "leciwych" biegów. Szkoda, że nie są odpowiednio promowane, jak te komercyjne. Mam nadzieję, że nie znikną z kalendarzy.
Następna moda, jaka powstała w świecie biegowym to zapisy stricte internetowe i brak prawdziwego kontaktu z organizatorem. Dziś w większości na bieg można się zapisać jedynie internetowo (oczywiście jeśli zdążysz przy limitach uczestników niektórych biegów), odebrać pakiet najpóźniej dzień przed biegiem, a z organizatorem masz kontakt jedynie przez mail (oczywiście jeśli odpisze). Coraz częstszy brak kontaktu telefonicznego, jak również odbiór pakietu dzień przed uważam za wielki minus.
Choć w mniejszym stopniu, ale sprawa dotyczy również zapisów jedynie internetowych. Dziwicie się? Cóż. Być może nie macie wśród znajomych biegaczy, którzy nie korzystają z tej formy zapisów i biorą udział jedynie w biegach, na które można się zapisać telefonicznie, bądź osobiście na biegu. Ja owszem. I nie jest to kwestia dostępu do internetu ( w znanych mi przypadkach nie był to problem jeszcze przed obecnym stuleciem), lecz zasad i dostrzegania pewnych problemów.
Jakże zmienił się świat biegowy w ciągu ostatnich powiedzmy dwudziestu lat.
Ot, taka refleksja.

Brak komentarzy: