Nazbierało się trochę zaległości, ale cóż, tak to bywa, że nie zawsze jest czas na pisanie. Czy pora teraz na nadrabianie? Może i tak, ale ponieważ czas leci i wciąż "dzieją się rzeczy nowe", to nad przeszłością nie będziemy się specjalnie rozdrabniać. A zatem w wielkim skrócie:
19 marca (w dzień urodzin syna 😊) odbył się już kolejny maraton w Tychach pod hasłem Perła Paprocan.
Tradycyjnie już bieg był rozegrany na siedmiokilometrowej pętli wokół jeziora Paprocany. Można było przerwać bieg po każdej pętli (do maratonu włącznie) i mieć zaliczony pokonany dystans. Ponieważ członkowie ekipy, jaką wybraliśmy się do Tychów, maraton pokonują poniżej 4 godzin, więc jako najsłabsze ogniwo mogłam sobie pobiegać o tyle, by również swój bieg ukończyć poniżej tego czasu.
Zenek z Adamem pokonali maraton (brawo Wy 😊), Jacek, ponieważ szedł NW zrobił najdłuższy dozwolony w tej konkurencji na tych zawodach dystans - półmaraton, a ja zaliczyłam 28km.
Ponieważ tak się złożyło, że akurat wszystkim pasował szybki powrót do domu, to po chwili odpoczynku już byliśmy w drodze.
W domu krótka chwila z solenizantem i... obowiązki wzywały - po 17 "wyjściówka" na 12 godzin do pracy.
W sumie niedziela bardzo przyjemnie spędzona, a "co w nogach, to się przyda" 😊
Brak komentarzy: