W bieganie bawię się już ileś tam lat, ale trudno mnie nazwać biegaczką, raczej marszobiegaczką 😉 - zakładam, że taki termin istnieje. Jednak wszystko ma swoje granice. Wczorajszy trening zupełnie mnie zweryfikował 😕. Zabrakło mi mojego prywatnego bata, czytaj tempomatu. Wczoraj wybrałam się biegać sama.
Już po 2 km miałam ochotę rzucić czapką, ale jakoś tak głupio było, więc stwierdziłam, że jeszcze trochę przemęczę. No i reszta była dosłownie wymęczona. Załamka. A może to już SKS ?
Ale gdy już w domu sprawdziłam Endo i Vmax wszystko było jasne. No bo KTO MI KAZAŁ!?
Niektórzy pytają, jak można z takim stażem biegowym ciągle uprawiać marszobieg? Ok. Wypadałoby już przebiec ciągiem powiedzmy ten półmaraton. Ale jak widać - można, robiąc ciągle ten sam błąd. Zbyt duże tempo = krótko.
Ciągle jeszcze tego nie czuję, ciągle wydaje mi się, że przecież robię to powoli, ledwo się przemieszczania. Ale tak, tylko mi się wydaje, a później padam.
Myślałam ostatnio o bieganiu pod kierunkiem jakiegoś trenera. Ale teraz nie wiem, czy ma to sens
Brak komentarzy: