28 Sudecka 100
I osławiona Sudecka 100 za nami. Było gorąco, było ciężko, ale się udało. I możemy powiedzieć - zrobiliśmy życiówki!
Mówią, że góry uczą pokory. Sama tego doświadczyłam - pokonała mnie Beskidzka 160 NR - nie dałam rady. Tym bardziej do Sudeckiej podchodziłam z obawą - miał to być mój pierwszy górski maraton, a Zenka pierwsza górska setka jako sprawdzian przed biegiem 7 Dolin w Krynicy.
Zmierzając na start, w głowie kołatało mi "co ja robię tu, co ja tutaj robię?" No, ale skoro już się znalazłam na najwyżej położonym w Polsce rynku, postanowiłam podjąć wyzwanie spokojnie, powoli... byle do mety - również najwyżej położonego w Polsce stadionu.
Na rynku trwał koncert zespołu rockowego i jam session. Jednak równo o godz. 22 nastąpił start, a nad głowami rozbłysły fajerwerki.
Pierwsze kilometry szły gładko, a szlak oświetlał sznur czołówek, wyglądający niczym nie kończąca się wstęga świetlików.
Pierwszy punkt żywieniowy pojawił się niespodziewanie szybko. Chwila na uzupełnienie płynów, puszka ISO w rękę i w drogę. Pamiętając porażkę z Goleszowa stosowałam spokojny marszobieg, na przemian wyprzedzając i będąc wyprzedzana. Za którymś razem jednak postanowiłam zaczekać na stałego uczestnika tego ultramaratonu. Pań Józef po pokonaniu 30 biegów na dystansie 100 km. powiedział - dość - i od tamtej pory na Sudeckiej setce robi maratony. Od tego momentu aż do całkowitego rozwidnienia wspólnie pokonywaliśmy trasę.
i
Pogoda... cóż... do prawdziwego biegu, do ścigania się zdecydowanie za ciepło i za parno. My jednak wybraliśmy opcję spokojnego przemieszczania się. Ciemna noc, ogromny Księżyc, góry, przemykające sarny - magiczny klimat. W pewnym momencie pogasiliśmy czołówki i podziwialiśmy gwiazdy, których tak niewiele widać w poświacie miast. Czas szybko mijał. Gdy całkiem się rozwidniło, ostatnie ok. 10 km. pokonywaliśmy już samotnie.Wchodząc na ostatnią górę (Chełmiec) i podziwiając widoki, w pewnym momencie zauważyłam tablicę pamięci górników, po kilku krokach następną. Tablice, poświęcone górnikom różnych narodowości wyznaczały szlak na szczyt, na którym znajdował się ostatni punkt żywieniowy na trasie maratonu, a z którego pozostał już tylko "krok" do mety.
Wręczeniu medalu towarzyszyło pytanie, czy biegnę dalej? Szczęśliwa, że udało się, że zrobiłam swój pierwszy w życiu maraton górski, do tego nocny, ba pierwszy w życiu nocny bieg odpowiedziałam z uśmiechem - w życiu!
Nastąpiła chwila oddechu, kąpiel i masaż. Oczywiście wcześniej telefon do męża, że udało się, że jestem na mecie - mąż nadal walczył na trasie 100 km.
Później już tylko odpoczynek i wypatrywanie Zenka na mecie, na której pojawił się po kilku godzinach w towarzystwie Jarka i Piotra. Jak później opowiadał, większość trasy pokonali razem tzw. żabim skokiem.
Sobota była równie upalna i duszna, co w dzień startu i dopiero pod wieczór zaczęło padać.
Po Beskidzkiej 160NR obiecałam sobie, że nigdy więcej gór, jednak Sudecka 100 była już wcześniej zaplanowana. Okolice Boguszowa-Gorc i cała impreza tak mnie oczarowała, że jeszcze w sobotę deklarowałam chęć powtórzenia jej za rok. I nadal to podtrzymuję. Sudecka setka ma swój urok i magię.
Brak komentarzy: