Header Ads

Header Ads

Trudne powroty


Powroty do biegania, jak wszystkie inne powroty są trudne. I nie jest to żadne odkrycie. 
Tak się złożyło, że mój wypadł po ok. 6 latach przerwy i 25 kilo plus. Wiadomo - mniej ruchu, to mniej spalonych kalorii, a przyzwyczajenia żywieniowe pozostają, szczególnie jeśli ktoś jest nieuleczalnym łasuchem. Tak więc dochowałam się
nieprzyzwoitej wagi. I pewnie jeszcze bym się nie ruszyła, gdyby nie praca - siedząca niestety - a konkretnie groźba utraty pracy. Brak ruchu i codzienne łakocie podniosły poziom cukru we krwi, co w moim zawodzie nie jest tolerowane. Trzeba więc było się zacząć ruszać.
Oj ciężko było. Nosić 96 kilo i ruszyć tyłek? Masakra!  
Na szczęście nie miałam oporów w stylu ”nie wyjdę, bo jeszcze ktoś zobaczy ". Dawno temu przeszłam etap pukania się w czoło przez sąsiadów - dziś to nikogo nie wzrusza. 
Pewnie miałam łatwiej niż wielu innych - ciągle miałam kontakt z biegowym światem, no i coś, czego nie można przecenić - męża maratończyka. Temat trenera  miałam więc załatwiony od ręki. Trzeba się było TYLKO zmobilizować do wyjścia. I pewnie myślisz, że to było takie proste? Nic z tych rzeczy.
Był grudzień, zimno, a że jestem nieprzeciętnym wprost zmarzluchem, odbierałam to jak karę. 
Pierwsze wyjście to marszobieg, z ogromnym naciskiem na MARSZO! Ale jakoś poszło. Po kilku pseudo treningach przypomniała mi się atmosfera i cały smaczek zawodów. No i pomyślałam - a dlaczego nie? W styczniu w całym kraju są biegi pod szyldem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - często bardziej w formie zabawy niż prawdziwych zawodów. Wystartowałam na 2 km i o dziwo - okazało się, że spora grupa została za mną. I chociaż wiedziałam, że czasem lepiej się nie chwalić, to i tak byłam szczęśliwa i wiedziałam, że na jednym biegu się nie skończy.

Brak komentarzy: