Najpierw były uciążliwe upały, a później lało i lało. Jeszcze dzień przed zawodami zapowiadali optymalną temperaturę i jakieś tam lekkie opady. No dobra - jeśli już musi padać, to trudno.
W sobotę po raz drugi wybraliśmy się na Dobrodzieńską Dychę. Organizatorzy w tym roku mile zaskoczyli zmianą godziny startu z godziny 12 na 10.
Mile, bo rok wcześniej temperatura dosłownie rozłożyła wielu biegaczy na trasie.
|
Start |
Przy temp. ok. 36°C i starcie o 12 słońce strumieniami spływało z bezchmurnego nieba, a karetki niestety miały sporo pracy na trasie.
Pogoda również była w sam raz. Dzięki temu humory przed startem dopisywały. Biuro zawodów było zorganizowane jak na dobrym maratonie - jakieś 13 stanowisk pod namiotem. Każdy mógł szybko i sprawnie załatwić wszelkie formalności. Jeszcze chwila przygotowania i później już start. Chociaż organizatorzy przestrzegali, że miasto jest rozkopane z powodu remontów, jednak przynajmniej my nie zauważyliśmy niczego.
Pamiętam, jak w zeszłym roku nie mogłam się doczekać pierwszego punktu z wodą. Tym razem ze zdziwieniem stwierdziłam, że jakoś szybko się pojawił, choć tak naprawdę był dokładnie w tym samym miejscu co rok temu.
Jak widać
właśnie w ten sposób zadziałała różnica temperatur. Później już tylko znane nam ścieżki. 8 km. to tradycyjnie kilometrowy podbieg do nawrotu, kilometrowy zbieg i ostatni kilometr do mety.
Trasa przy optymalnej pogodzie (i nie tylko) przyjemna. Po biegu uroczyste zakończenie z losowaniem cennych nagród. A że bieg rozgrywał się przy okazji Dni Dobrodzienia cała impreza wypadła jak zwykle okazale.
|
Tradycyjny finisz Zenka |
|
wspólnie na mecie |
|
Po biegu |
Brak komentarzy: